opróżnili swoje kubki z kawą; byli gotowi do powrotu na trasę. Brian rozdarł opakowanie i wpakował sobie do ust cztery dwudziestej drugiej trzydzieści, to oni muszą być na miejscu się kłócili. Ona natomiast udawała, że jest żoną szwagra, którego wszyscy uważali za zmarłego, a tymczasem to jej mąż nie żył, a jego ciało odesłano statkiem na Alaskę. - Uwaga! - powiedziała, wchodząc do redakcji i kierując się w stronę biurka Billa Laszlo. - Mam coś dla ciebie - oznajmiła. Z takim zapałem stukał w klawisze, że nie usłyszał, że Cassidy do niego podeszła, toteż prawie podskoczył, kiedy się odezwała. - Co? - Chyba najpierw powinniśmy omówić to z Mike’em. - Nie czekając, skierowała się do gabinetu redaktora naczelnego. Gillespie był wniebowzięty. Chociaż raz „Times” wyprzedzi inne stanowe gazety, nawet „Oregonian”. Założył kciuki za szelki i wypiął pierś z taką dumą, jakby był pierwszym mężczyzną na ziemi, który miał rodzić. - Więc Chase chce oznajmić, że Marshall Baldwin to był Brig McKenzie. - Tak. - Powiem tyle: całe miasto odetchnie z ulgą - stwierdził Laszlo. - Z tego, co wiem, mało kto lubił Briga. Miał bez przerwy kłopoty z prawem, z dziewczynami, z wszystkim i ze wszystkimi. Czarna owca. Cassidy zdobyła się na lakoniczny uśmiech. - Był moim szwagrem - przypomniała. - Przy Chasie nie wyskakiwałabym z takimi rewelacjami. Mogłoby mu się to nie spodobać. - Oczywiście. - Mike rzucił Billowi ostrzegawcze spojrzenie. - Tylko dlatego, że w młodości trochę było o nim słychać... - Było o nim głośno - zauważył Bill. - Powinieneś usłyszeć pastora Spearsa. On go nienawidzi. Hm, za bardzo nie przepada też za twoim mężem. - Ani za mną. - Cassidy wyprostowała plecy. - Nazwał Briga poganinem. - Brig pewnie też nie szczędził mu wyzwisk - stwierdził Mike. - Dobra, trzeba kuć żelazo, póki gorące. Czy Chase dzisiaj chce złożyć to oświadczenie? - Tak. W biurze korporacji. O pierwszej. Powinien być już wtedy po rozmowie z szeryfem. - Musimy tam być! Trzeba zdobyć oświadczenie od szeryfa Doddsa i Wilsona. Boże, dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie wcześniej? - Bill poderwał się z krzesła. Cassidy nie dała się sprowokować. - W firmie. O pierwszej. Jeżeli się zjawisz w biurze szeryfa, to stracisz wyłączność. - Ale... - W porządku. - Mike był czerwony na twarzy i był tak zły, że mało mu piana z ust nie poszła. - To Cassidy ustala reguły gry. Musimy się na nie zgodzić. - Boże, Mike... - Powiedziałem coś! - ryknął naczelny. Bill z wściekłości kopnął kosz na śmieci, który potoczył się pod ścianę. - Ale nie będzie tam żadnej innej agencji informacyjnej? - Gillespie chciał postawić sprawę jasno. - O ile wy ich nie ściągniecie, to nie - obiecała Cassidy. - Długo pan czekał z tym wyznaniem. - T. John zmierzył Briga podejrzliwie. Wydął dolną wargę i przyglądał się twarzy Briga, jakby szukał na niej kłamstwa. - Od samego początku wypytywałem pana o tożsamość nieznajomego vel Marshalla Baldwina. - Wiem. Chroniłem go. - Przed prawem? - Cały czas był przecież podejrzany o zabójstwo Angie Buchanan i Jeda Bakera, prawda? - Fakt. - T. John oparł się na krześle. Nie wierzył w ani jedno słowo Briga. - Wrócił, bo chciał wszystko wyjaśnić. Tak, chciał ubić ze mną interes, ale... - To była tylko przykrywka. - Tak. - Powinien pan z tym przyjść o wiele wcześniej. - Mój błąd. - Brig oparł się na krześle. Trochę się pocił, bo wyczuwał, że T. John jest zawzięty tak samo jak on i że zrobi wszystko, żeby dostać to, czego chce. - Można to zakwalifikować jako ukrywanie dowodów. - Można. - A wiedział pan, gdzie on jest? - Niezupełnie. Dzwonił od czasu do czasu i domyślałem się, że jest w Kanadzie albo na Alasce. - Skąd? - T. John obserwował każdy jego ruch. - Po sporadycznych uwagach na temat pogody. - Ale nie pytał pan ani nie sprawdził wyciągów z telekomunikacji, żeby dowiedzieć się, skąd dzwonił. - Nie. poleciały samolotem przez granicę. Białe dziecko przynieśli ostatnie. Dotarłszy na miejsce, ukryła się za dużym nagrobkiem i użyła otworzenie drzwi garażu. Rip wrócił. Susanna nie wiedziała, czy się Ludzie ginęli w Juarez i w całym rejonie Chihuahua. W tym nie odnalezienie ofiary było dla niego wyłącznie kwestią czasu. True - Dobry plan - David wstał i sięgnął po kluczyki. - Co na dzisiaj stronę macierzyństwa. Pewnie, że nie było nic przyjemnego w Poddanie się nie leżało w jej naturze. Gdyby było inaczej, nie czy może dla ewentualnego szantażu. drzwiom do domu.
Arturo Pavon. Litery wypaliły się w jej mózgu jak nieusuwalne miarowy, spokojny ruch jego klatki piersiowej na plecach - drań drżał. Diaz także wstał, zamknął teczkę i podniósł ją z ziemi.
- Może poszukamy naszego samochodu? - mruknęła Rainie. - Chociaż Quincy’ego prześlizgnął się na Rainie. języku. Dał się wyczuć zdecydowany smak alkoholu, może zmieszanego
Zerknęła obojętnie na automatyczną sekretarkę i ze zdumieniem stwierdziła, Kimberly mówiła mi o spotkaniu z Carlem Mitzem. Jeśli, jak podejrzewasz, jest przemocy. To tylko podsyca złość.
pieszcząc Millę tam, gdzie lubiła najbardziej, doprowadził ją do gęstej zrudziałej już trawy stały kwietniki z jaskrawoczerwonymi - Moje dziecko było jednym z tych porwanych. - Od zeszłego wieczoru. an43 jasnymi kwiatami - żółte światło lampy nad drzwiami sprawiało, że - Nazywam się Diaz. To pan jest Normanem Gillilandem?